|
goga napisał: | by żyć w zgodzie z sobą , muszę walczyć o siebie |
No właśnie.
Ja przy swojej zdolności do akomodacji potrafiłem już być w zgodzie ze wszystkimi, którzy coś ode mnie chcieli, za to z sobą samym byłem w kompletnej niezgodzie i wędrowałem prosto ku własnej śmierci.
Kiedy to przełamałem, a Opatrzność i los pomagały, zaczął się mój rozwój świadomości, rozwój duchowy.
Zacząłem realizować siebie a nie cudze programy, programy nieraz krajowe, światowe, cywilizacyjne, z którymi się nie zgadzałem, przynajmniej w jakiejś części.
Potem nauczyłem się patrzeć z miłością na tych, których dzięki realizacji siebie, odpychałem od siebie. Oni nic nie byli winni.
Zresztą winni, czy niewinni, to nie miało znaczenia.
Odgrzebywałem swoje zdania zakopane w kurzu życia czasem na kilkadziesiąt lat. I robiłem to, co trzeba. Robiłem swoje.
Ludzie robili głupie uwagi, czasem jakieś przykrości, oddalali się.
Bolało, jednak wiedziałem, że nie mam się cofać. To moja droga.
Miałem też świadomość, ze to co robię na swej drodze, to jest dość unikalne i nietypowe, dlatego może będę na tej drodze jedynie spotykał jakichś ludzi, a nie szedł z nimi razem ręka w rękę.
W miarę dojrzewania, bolało coraz mniej. Nauczyłem się witać i żegnać ludzi na swej drodze, a nie zatrzymywać się dla nich, czy nie daj Boże, ciągnąć ich za sobą.
Myślę, że przełomowym momentem dla mojego rozwoju świadomości i rozwoju duchowego był dzień, w którym uwolniłem żonę od ślubowania małżeńskiego. Nie rozwiodłem się - tylko przestałem się kurczowo trzymać sakramentu Małżeństwa. Powiedziałem Jej, że jeśli chce, to nie będę się upierał i zgodę dam.
To był najważniejszy i największy bastion dawnego podejścia.
Kiedy upadł, nagle zrobiło się dziwnie cicho w moim otoczeniu.
Skończyły się wszystkie naciski ze strony żony i zapanował spokój.
Nigdy więcej nie było już mowy o rozwodzie.
Wydaje się też, że żona zaczęła realizować swoje własne cele i kierunki w ramach jej rozwoju. Nie pytam specjalnie, nie upominam, ona też nie pyta o moje szczegóły. Czasem się zgadamy na jakieś tematy rozwojowo duchowe i zwykle mamy wspólne, podobne zdania. Wcześniej to było niemożliwe.
To było w roku 2005.
Od tamtej pory życie rozwija mi się jak z kłębka. W domu jest przytulisko, nie ma żadnych awantur, dzieci wyrastały w końcu w przyzwoitej atmosferze. I choć napotkałem z kolei typowe trudności życiowe, to dawałem sobie z nimi radę - tak po swojemu, nie tak jakby doradzali inni, czy było napisane w mądrych książkach.
Uff, rozpisałem się.
A rozpisałem, bo myślę, że Ania Kahlan jest w podobnym okresie życia, kiedy rozsupłuje się węzeł rodzinny w którym zamotane są własne losy. Trzeba to rozsupływać i mądrze i z miłością.
By rodzina nam służyła a nie stała się karmicznym - niewykonanym zadaniem. [/quote]
|
|
|
|