|
Biegam od tematu do tematu i beczę.
Mam takie dziwne odczucia, że bardziej pasuję do tamtego świata, ale jakby odgradzał się ode mnie. Nie miałam też świadomości, że miłość tak rozkwita w człowieku po utracie ukochanej osoby. My nie rozmawialiśmy nigdy o uczuciach, bo... nie mogliśmy, bo tylko spowodowałoby to ból, gdyż nie mogliśmy niczego zmienić, więc nie wiem czy mnie kochał/kocha tak powiedziały dwie osoby, które się skontaktowały z Nim, teraz to już nieważne, ja kocham i drżę o Niego czy jest wreszcie szczęśliwy. Ja też spróbuję być szczęśliwa tutaj i obiecałam sobie, że następnym razem, gdy będę wybierać scenariusz swojego życia, to chyba pojadę po bandzie i zaplanuję życie pełne szczęścia i bez problemów, to mi już nadojadło, choć czytając historie innych myślę, że nie mam prawa narzekać. jestem wykształcona, dla wielu atrakcyjna, wychowałam się w kochającej rodzinie i mam kochanego synka prawie 12 letniego. Moi rodzice bardzo mnie kochają, jestem jedynaczką, ale przez to, że sama i z 2 przewlekłymi chorobami są nadopiekuńczy ( a ja już 40 przewaliłam) i chyba toksyczni. Zawsze pomocni, obowiązkowi, tacy idealni i ja niepoukładana córka, zapędzona, zapominalska. Co raz częściej się ścinamy i już nie jesteśmy przyjaciółmi, szczególnie po wypadku. Wiedzieli, że miałam lecieć wtedy z Nim, tylko inne okoliczności stanęły na przeszkodzie. Zakazali mi latać, poza liniowymi samolotami, latałam potem i małymi samolocikami i motolotnią, po kryjomu, żeby się nie stresowali, nie wściekali. Robię w większości to co ja chcę a nie oni, ale zawsze przeżywam ich złość, rozmowę niby normalną, ale oschłą. Nie potrafię się tak zdecydowanie im postawić, bo wiem, że bardzo by cierpieli, bo przecież naprawdę dużo im zawdzięczam. Ale tkwi we mnie to, że w chwili gdy najbardziej potrzebowałam ich wsparcia zrobili mi piekło, ze strachu o mnie. Wiem, że to wszystko czemuś służy, cały ten ostatni rok, ale nie wiem czemu. Smutek, brak energii do działania, zawalanie spraw, strach przed odbieraniem poczty i nieznanych telefonów, zapętlenie i wielkie poczucie samotności, nawet jeśli 2 osoby dobrze wiedzą co się dzieje ze mną. Potzrebuję fizycznej bliskości z kimś, kogoś kto mnie utuli, w czyj rękaw bm mogła popłakać zamiast cicho w poduszkę, by syn nie słyszał. Powiedziałam sobie dość - kupiłam deprim, choć nie wiem czy to nie za słabe i żeń szeń żeby nabrać energii do działania. Mój ukochany był prezesem stowarzyszenia, po jego śmierci mnie wybrano na Jego miejsce, mam tyle do zrobienia i potrzebuję wyrwać się z tej smoły, która mnie oblepia i ściąga w dół. Ja chyba nie mam prawa tak cierpieć jak wiele osób tu, znaliśmy się 4 miesiące, żałuję, że tak krótko, ale im dłużej by było, tym więcej wspomnień, może tak lepiej, bo na tę rozpacz już też brakuje mi sił, a przecież ja mam lepiej - bo nie boję się śmierci ( boję się jedynie jej momentu, gdyby miała być gwałtowna), bo wierzę, że go spotkam, to nie jest nawet wiara, a pewność, coś dla mnie oczywistego. Namarudziłam, ale chyba już nie będę dziś płakać . Czuję Waszą dobrą energię i chcę odpowiadać tym samym.
|
|
|
|