ZBW
Dołączył: 17 Sty 2010
Posty: 313
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
|
Dobry Wieczór
Znalazłem coś wyjątkowo interesującego w internecie na stronie święta geometria /forum/
cytuję:
"W czasie trwania prób powoli zaczynałem rozumieć co się naprawdę działo i w jaki sposób świadomość ludzka wchodzi w interakcję z polem R-2. Odkryłem, że R-2 zostało fizycznie stworzone na obraz ludzkiego ciała świetlistego, Mer-Ka-Ba. Dlatego właśnie osoba znająca medytację Mer-Ka-Ba, jak również wibrację „chmury deszczowej", mogła połączyć oba składniki, a następnie odtworzyć działanie R-2 wyłącznie dzięki czystej świadomości bez pomocy maszyny.
Rozmyślałem o tym godzinami. Pewnego dnia prowadziłem wykład w Australii na temat Mer-Ka-Ba, kiedy jeden z uczestników zapytał:
„Skoro R-2 może zmieniać atmosferę na pewnym obszarze, to dlaczego tego samego nie miałaby zrobić osoba znająca Mer-Ka-Ba?"
Wyjął mi to z ust...
OCZYSZCZANIE POWIETRZA ZA POMOCĄ LUDZKIEGO CIAŁA ŚWIETLISTEGO
W północnej części wschodniego wybrzeża Australii panowała straszliwa susza. Nie pamiętam, kiedy to było, ale najpewniej w roku 1997 lub 1998. W okolicznych lasach co jakiś czas samoistnie wybuchały pożary, aż powietrze było ciężkie od dymu i płomieni. Było niewiarygodnie sucho!
W tej sytuacji wraz z wymienionym uczestnikiem zajęć oraz trójką obserwatorów rozpocząłem medytację Mer-Ka-Ba, w której posłałem falę w formie deszczowej chmury do atmosfery w promieniu wielu kilometrów.
Tego popołudnia nic się nie wydarzyło, ale następnego ranka obudziło nas bębnienie deszczu po metalowym dachu domku. Niebo zaciągnęło się chmurami i gęstą mgłą. Wyskoczyłem z łóżka i podbiegłem do okna, za którym rozszalała się prawdziwa ulewa. Byłem przejęty jak dziecko.
Wiedziałem, że się nam udało, choć jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że mógł to być pojedynczy wypadek, czysty zbieg okoliczności. Padało przez trzy dni i dłużej, po moim powrocie do Ameryki. Zadzwonił później do mnie przyjaciel z Australii i powiedział, że deszcz nie ustawał, mimo że minęły już dwa Tygodnie. Oświadczył, że pożary lasów wygasły na dobre, a rząd obwieścił koniec suszy.
Ostatnie zdarzenia zaostrzyły moją ciekawość. Czy to naprawdę możliwe? Czy przeciętny człowiek może zmienić stan pogody dzięki medytacji? Kilka miesięcy później pojechałem do Mexico City, aby nauczać techniki Mer-Ka-Ba i opowiedziałem uczestnikom o deszczu w Australii. Jeden z nich powiedział:
„Skoro potrafiłeś tego dokonać w Australii, może spróbujesz w Mexico City? Nasze powietrze jest tak zanieczyszczone, że z trudem oddychamy."
Muszę przyznać, że podczas moich podróży po całym świecie nie widziałem jeszcze miasta, w którym powietrze byłoby tak zatrute. Brud ograniczał widoczność na odległość zaledwie dwóch ulic. W środku dnia nie widać było nawet nieba. Miasto spowite byto brunatną zasłoną, a z każdym oddechem mialem „wrażenie, jakbym stał za ciężarówką diesla. Z całą pewnością czekało mnie prawdziwe wyzwanie.
W obecności ponad czterdziestu świadków udałem się do centrum miasta, do starożytnej piramidy usytuowanej w pobliżu kilku autostrad. Wspięliśmy się na szczyt, z którego rozciągał się widok na cale miasto. choć widoczność nadal ograniczała gęsta powłoka toksyn.
Zasiedliśmy a kręgu, zwróceni twarzami do środka dużego płaskiego porośniętego trawą placu na szczycie piramidy. Wszyscy wiedzieli, co zamierzam
zrobić: miałem rozpocząć medytację, używając swojego naturalnego pola Mer-Ka-Ba jako nadajnika do
wysyłania wibracji w formie chmury deszczowej, tuż przed powstaniem pierwszej błyskawicy. Ustawiłem zegarek, podobnie jak reszta uczestników, i rozpocząłem medytację.
Ryc. Piramida w Mexico City.
Po piętnastu minutach w niebie dokładnie nad moją głową otworzyła się błękitna dziura. Wszyscy ją widzieli. Dziura powiększała się coraz bardziej! Po następnych piętnastu minutach osiągnęła już średnicę trzech do czterech kilometrów. Była to doskonale okrągła dziura pośród zanieczyszczonej warstwy powietrza. Wyglądała jakby była wycięta specjalnym przyrządem do robienia ciasteczek. Wszędzie wokół wciąż wisiała brunatna powłoka, ale w środku, tam gdzie się znajdowaliśmy, powietrze było czyste i rześkie. Pachniało różami, a nad naszymi głowami zawisł śliczny różowy obłoczek. Był to piękny widok.
Przez trzy godziny i piętnaście minut, jak obliczyliśmy później, powłoka brudu tkwiła nieruchomo. Rząd wysłał helikoptery zwiadowcze, aby przekonać się, skąd wzięła się dziura w niebie, ale nie dowiedziałem się, do jakich doszedł wniosków. Ostatecznie powiedziałem uczestnikom, że zamierzam kończyć medytację i wtedy zobaczymy, co się stanie. Kiedy tylko ją przerwałem, powłoka brudu natychmiast pospieszyła z powrotem, zasnuwając wolną przestrzeń. tuż po piętnastu minutach owionął nas okropny odór miejskich wyziewów i toksyn. Ponownie znaleźliśmy się w gęstej mgle, która skryła miasto.
Pamiętam, co czulem podczas lotu do Stanów Zjednoczonych. Byłem absolutnie pewien, że ludzka świadomość stanowi odpowiedź na wszystkie nasze problemy. Z trudem opanowywałem podniecenie. Powtórzyłem tę medytację dwa razy w Anglii i dwa razy w Holandii. Za każdym razem działała doskonale. I za każdym razem obserwowali to świadkowie w grupie co najmniej pięćdziesięciu osób. Drugi taki wypadek, mający miejsce w Anglii, radykalnie odmienił moje życie.
SPOTKANIE Z WEWNĘTRZNYM ŚWIATEM SERCA
Nie pamiętam dokładnie, w którym miejscu to się zdarzyło. Znajdowaliśmy się wówczas w Anglii. na wrzosowisku, nad którym słońce nie pojawiało się od sześciu miesięcy. Wszystko wokół przesiąknięte było gęstą zawiesiną mgły, która sprawiała. że rzeczy zdawały się pełne wilgoci. Prowadziłem tam czterodniowy warsztat poświęcony Mer-Ka-Ba dla grupy składającej się z pięćdziesięciu pięciu osób. Ostatniego dnia zaproponowałem, byśmy przeprowadzili wspólnie medytację w celu oczyszczenia powietrza choć tamtejsze powietrze nie było zanieczyszczone tylko nasączone mgłą. Mimo to wewnętrzny głos podpowiadał mi abym się tym nie sugerował, tylko przeprowadził medytację i obserwował, co się stanie.
Niełatwo było przekonać Anglików do wyjścia na przesiąknięte deszczem i mgłą zielone pole, na którym mieli usiąść w kręgu i przeprowadzić medytację. W końcu jednak skłoniłem ich do tego. Pewnie uznali mnie za osobę lekko zwariowaną, ale dali się namówić.
Wszyscy mieli ze sobą parasolki oraz płachty czarnego plastikowego materiału, na którym usiedli. Tak więc usiedliśmy w grupie pięćdziesięciu sześciu osób pośród deszczu i mgły, unosząc w górę parasolki, aby odstraszyć żywioły. Musieliśmy wyglądać jak szaleńcy.
W milczeniu rozpocząłem medytację, przekonany, że coś się wydarzy, choć nie miałem pojęcia, co to będzie po piętnastu minutach nad naszymi głowami powstał błękitny prześwit, który zaczął się rozprzestrzeniać, podobnie jak to miało miejsce w Mexico City. Tym razem jednak niebo rozjaśniało się o wiele szybciej, aż wolna od chmur przestrzeń osiągnęła średnicę dwunastu kilometrów. Siedzieliśmy pod czystym błękitnym niebem, rozświetlonym popołudniowym słońcem, a wokół nas rozpościerała się ściana mgły niczym koliste ogrodzenie.
I nagle to się stało.
Wszyscy siedzący w kręgu poczuli jednocześnie i uświadomili sobie obecność Boga. Poczułem, że mam gęsią skórkę. Spojrzeliśmy w niebo i ujrzeliśmy tam księżyc w pełni. Wyglądał jednak inaczej niż zwykle. Niebo było tak czyste, że wyglądało, jakby warstwa atmosfery została usunięta. Wokół księżyca dostrzegłem coś jeszcze. Było to coś, czego nigdy dotąd nie widziałem, coś o czym mi tylko opowiadano: gwiazdy... gwiazdy wokół księżyca i to w środku dnia! Był to zachwycający widok.
Nagle moją uwagę przyciągnęło to, co działo się na Ziemi. Ujrzałem wokół mnóstwo małych zwierząt. Przypatrywały nam się wiewiórki, gryzonie, psy i inne stworzenia. W pobliskich drzewach śpiewały delikatnie ptaki. Mnóstwo ptaków. Rozejrzałem się po twarzach ludzi siedzących w kręgu i zrozumiałem, że znajdują się w odmiennym stanie świadomości. Uśmiechnąłem się na wspomnienie świętego Franciszka, patrząc jak zwierzęta pragną podjeść jak najbliżej nas, pokornych istot ludzkich.
Pamiętam, że pomyślałem wtedy: „Jest chłodno. Chciałbym, żeby ogrzało nas słońce". W jednej chwili cały krąg rozświetlił się światłem. Szybko odwróciłem się w stronę jego źródła i ujrzałem mały cud. Ściana mgły skrywala słońce, kiedy jednak wyraziłem swoje życzenie, w miejscu, w którym znajdowała się kula światła utworzyła się dziura, przepuszczając promienie. Powstały w ten sposób prześwit dotrzymywał kroku słońcu przez półtorej godziny. Nasz niewielki krąg pogrążonych w modlitwie osób trwał skąpany w jasnym świetle.
Ostatecznie uznałem, że dość już widzieliśmy, zresztą i tak słońce powinno zajść za dwadzieścia minut Oznajmiłem, że pora kończyć medytację. Kiedy przerwaliśmy, powłoka gęstej mgły niemal natychmiast zasnuta jasne niebo i na powrót spowiły nas wilgoć i deszcz.
Kiedy powstaliśmy, wydarzył się prawdziwy cud. W warsztacie brał udział pewien mężczyzna, który od ponad dziesięciu lat był unieruchomiony na wózku inwalidzkim. Przybył m wraz z żoną. Człowiek ten podnosił się z wózka o własnych sitach, ale tylko po to, by zmienić pozycję lub przesiąść się na fotel lub łóżko. Za każdym razem pomagała mu w tym żona. Kiedy wszyscy zbierali się do odejścia, mężczyzna wstał z wózka i mszył w ślad za innymi. Szedł bez niczyjej pomocy! Stała się rzecz niemożliwa! Poruszał się nieco chwiejnym krokiem, ale szedł.
Jego żona dosłownie zaniemówiła. Dopiero później powiadomiła mnie, że mąż nie Tylko nadal chodzi, ale jego kręgosłup wyprostował się na tyle, że stał się wyższy o piętnaście centymetrów. Zdarzenie na wrzosowisku wypełniło nasze serca radością i mocą.
Jako uzdrowiciel widziałem w życiu wiele cudów, ale często zdarzało się, że choroby powracały już następnego dnia. Tymczasem następnego ranka ów mężczyzna wszedł do sali jadalnej na śniadanie u boku swojej rozpromienionej żony. Co więcej, znam przyjaciółkę tej pary, która od tamtej pory dzwoni do mnie co roku i przekazuje wieści z ich życia. Minęło już pięć lat, a człowiek ten nadal chodzi.
Oto historia człowieka, który na skutek pewnego przeżycia pośród angielskich wrzosowisk poznał prawdziwą naturę rzeczywistości. Wierzę, że uświadomił sobie, iż wszystko jest światłem, a świat stworzony został wewnątrz ludzkiej duszy. Poczuł ponad wszelka wątpliwość, że potrafi uleczyć się ze swojej choroby działaniem samej tylko świadomości.
I udało się.
* * *
To zdarzenie odmieniło również moje życie, które zwróciło się teraz ku przebudzeniu do rzeczy nieznanych. Zacząłem od tej pory zdawać sobie sprawę z tego, że dusza ludzka jest w istocie czymś znacznie większym od tego, co sądzi na jej temat nauka czy logika. Świat zewnętrzny jest stwarzany przez rzeczywistość wewnętrzną, która mieści się w ludzkim sercu. Byłem o tym głęboko przekonany.
Wiedziałem, że to „coś" znajduje się w sercu, ponieważ siedząc wówczas w kręgu mego świetlistego pola Mer-Ka-Ba, które oddalało wibracje chmury deszczowej, czułem źródło owych wibracji. Znajdowało się ono w moim sercu: wszystko działo się poprzez miłość i dzięki miłości, którą żywiłem do Matki Ziemi. Powoli przygotowywano mnie do nowego sposobu rozumienia mego związku z życiem."
źródło: [link widoczny dla zalogowanych]
Pozdrawiam
Zbyszek
|
|